Opis
Historia niesamowitej przyjaźni, która wydarzyła się naprawdę
Michael King to bezdomny, zagubiony i smutny człowiek, który od wielu lat żyje na ulicach Portland. Pewnej deszczowej nocy znajduje zaniedbaną i ranną kotkę, którą postanawia przygarnąć. Michael wydaje ostatnie pieniądze na karmę i leki dla futrzaka, któremu nadaje imię Tabor.
Od tej chwili jego życie zaczyna zmieniać się na lepsze – wreszcie staje się zauważalny dla innych ludzi, którzy widząc ten nietypowy duet, chętniej dzielą się jedzeniem i pieniędzmi. Kiedy do Portland zbliża się zima, Michael postanawia zabrać Tabor w stronę ciepłej Kalifornii. Tak zaczyna się ich niesamowita podróż.
Na swojej drodze spotykają wiele życzliwych osób, ale także mnóstwo trudności do pokonania. W chwilach zwątpienia Tabor obdarza Michaela radością i nadaje jego życiu sens. Mężczyzna wreszcie ma kogoś, o kogo się troszczy i inspiruje go do bycia lepszym człowiekiem oraz uporania się z traumami przeszłości.
W trakcie podróży para staje się nierozłączna, ale kiedy Michael zabiera Tabor do weterynarza, okazuje się, że kotka ma chip identyfikacyjny i właściciela, który bardzo za nią tęskni. Michael stanie w obliczu trudnej decyzji. Czy zdobędzie się na to, aby rozstać się z Tabor i znaleźć nowy cel w życiu?
Ciepła i wzruszająca opowieść o uzdrawiającej więzi między człowiekiem i zwierzakiem, która może odmienić życie na lepsze
Spotkanie bezdomnego człowieka i zbłąkanego kotka daje początek pięknej odysei, która zmieniła ich życie na zawsze.
– „The New York Post”
Pięknie napisana, wzruszająca opowieść o tym, jak zwykłe zwierzę może zmienić człowieka oraz pryzmat postrzegania bezdomnych przez resztę społeczeństwa.
– „Booklist”
O autorce
Britt Collins – angielska dziennikarka. Jej teksty publikowane są między innymi w „The Guardian”, „Sunday Times”, „Independent” i „Harper’s Bazaar”. Jest wolontariuszką w wielu rezerwatach zwierząt na całym świecie. Dzięki jej publikacjom na temat okrucieństw wobec zwierząt udało się zebrać setki tysięcy dolarów. Jako aktywistka pomagała również w zamykaniu kontrowersyjnych hodowli zwierząt laboratoryjnych.
ewelina.z –
Mimo że parę dni temu na blogu pojawił się wpis o najlepszych psach w literaturze fantastycznej, to jednak dla nikogo z odwiedzających Gry w Bibliotece nie jest chyba tajemnicą, że… jestem kociarą. A kociarze już tak mają, że zwracają uwagę na wszystko, co ma gdzieś tam motyw kota. Lektura Mój przyjaciel kot była więc dla mnie nieunikniona…
A jest to książka wyjątkowa, bo w całości oparta na faktach. Michael, bezdomny alkoholik z Portland, pewnego dnia znajduje w krzakach ranną, wychudzoną, biało-burą kotkę. Zamiast wydać pieniądze na alkohol, co planował, kupuje jej puszkę kociej karmy i opatruje jej poraniony łebek. Tak zaczyna się piękna przyjaźń między człowiekiem a kotem, którego Michael nazwał Tabor, a który miał towarzyszyć mu przez następny rok w podróży przez pół Stanów Zjednoczonych, w uciecze przed północnym chłodem i przeszłością, która ścigała mężczyznę.
Ta niesamowita podróż, obfitująca w przygody (z ucieczką przed niedźwiedziem i walką z kojotami włącznie), trwała do momentu, gdy w gabinecie weterynaryjnym dokonano druzgocącego odkrycia: kotka miała wszczepiony chip. Dla czytelnika nie jest to zaskakujące, bo fabuła reportażu biegnie dwutorowo, a opisy wspólnego życia Michaela i Tabor, przeplatane są właśnie desperackimi próbami jej odnalezienia przez prawowitego właściciela kotki, Rona. Pojawiają się tu konkretne dylematy: czy Michael zdecyduje się oddać kota, który zmienił jego życie niemalże o 180 stopni? Taki sposób narracji, przedstawiający dwie perspektywy w równoległy sposób, sprawdził się tu bardzo dobrze i choć książka raczej nie stanowi arcydzieła literackiego, przynajmniej pod względem językowym, to w miarę postępu lektury historia naprawdę wciąga.
Chociaż Mata/Tabor jest bohaterką tytułową, w Mój przyjaciel kot najważniejsi są ludzie, którzy znaleźli się na rozdrożu. Ron, szykanowany przez nazi-sąsiada ze względu na swoją orientację seksualną, niepotrafiący ułożyć sobie życia i wpadający w ciężkie formy depresji po utracie ukochanej kotki. I przede wszystkim Michael, który po śmierci swojego partnera zostawia firmę i majątek wart 250 tysięcy dolarów, wychodzi na ulicę… i już na niej zostaje, jako Węszyciel – żebrak, obdartus, alkoholik.
Historia Michaela jest potwornie trudna w ocenie i niejednoznaczna. Nie wiem jak Wy, ale ja rzadko widuję bezdomne osoby. W enklawie nowoczesnego osiedla, dobrej pracy i jako-tako ogarniętych przyjaciół łatwo zapomnieć, że niektórzy nie mieli tyle szczęścia w życiu. Życie „Węszyciela” to materiał na dramat: najpierw znęcali się nad nim rodzice, którzy potem zrzekli się praw do nastoletniego syna i zostawili go na pastwę losu w innym stanie, potem wpadł w złe towarzystwo, a gdy w końcu założył firmę i pozornie odnalazł swoje miejsce w życiu, wszystko to okazało się kruche jak nierozprężone szkło.
Przyznam, że jakoś podświadomie liczyłam na happy end. Wiecie, taki typowy, w którym każdy układa sobie życie (uczuciowo, zawodowo i na każdym innym froncie), gdzie Michael przygarnia nowego kota, który nadaje mu sens życia, a potem przestaje pić, porzuca ulicę. Gdzie Ron otrząsa się ze wszystkich swoich traum. Rany, przeszło mi nawet przez myśl, że oni powinni być razem. Cokolwiek. Niestety, to nie fikcja literacka, tylko brutalna rzeczywistość, więc… No cóż, bez spoilerów: powiedzmy, że niby książka wcale nie kończy się źle, a jednak zostawiła mnie rozgoryczoną i z lekkim dołem, a zasygnalizowane przez autorkę światełko nadziei na końcu tunelu jest tak nikłe, że aż trudno uwierzyć, że nie zgaśnie dla żadnego z bohaterów.
Ale w końcu takie jest życie, a ciężko byłoby wymagać, żeby książkę opartą na faktach zafałszować i sztucznie dosłodzić. Dzięki temu ma też większą wartość, niż miałaby, gdyby stanowiła jedynie relację z podróży z kotem w (a raczej na) plecaku. Mnie samej otworzyła oczy na pewne zjawiska i pokazała wartość życia ludzkiego z innej perspektywy… i za to jestem jej wdzięczna. No i oczywiście jest to świetna lektura dla kogoś, kto kocha zwierzęta – nie tylko koty – pokazująca, jak bardzo potrafią one zmienić nasze życie.
aleksandra.g17 –
Rok temu sięgnęłam po serię książek o kocie Bobie i jego właścicielu Jamesie. Była to niesamowita historia opowiadająca o niezwykłej przemianie narkomana, która dokonała się w dużej mierze dzięki rudemu kocurowi. Widząc z nowościach Wydawnictwa Kobiecego powieść o kocie byłam bardzo ciekawa, czy będzie to podobna historia do tej, którą znałam z „Kot Bob i ja”.
Czterdziestoletni Michael od wielu lat mieszka na ulicy. Razem z innymi bezdomnymi spędza dni na włóczeniu, żebraniu i piciu alkoholu. Nie ma większych ambicji, pogodził się ze swoim losem. Jednak pewnego dnia spotyka kota. Tabor, bo tak nazywa znajdę, jest ranna i zagubiona. Chociaż mężczyzna nie chciał mieć kota, postanawia jej pomóc. Dba o nią, a także obdarza miłością. Z czasem wyruszają we wspólną podróż z Portland do Kalifornii.
W tym samym czasie Ron rozpacza po stracie kotki. Już raz Mata się zgubiła, teraz jednak jej nieobecność bardziej go martwi. O porwanie podejrzewa sąsiada, który ewidentnie pała do niego nienawiścią. Ron umieszcza ogłoszenia gdzie tylko się da, przeszukuje okolicę, jednak bez skutku. Nie potrafi pogodzić się z jej stratą, ale jest bezsilny.
Początkowo rzeczywiście miałam wrażenie, że będzie to powtórka z wcześniej czytanej książki. Bezdomny, który znajduje kota – tak samo zaczynała się historia Jamesa Bowena. Jednak historia każdego z tych mężczyzn była inna, zarówno przed spotkaniem kota, jak i po. Jedyne co ich łączy to to, że zwierzak odmienił ich życie.
Uwielbiam książki o zwierzętach, pokazują one tę niezwykłą więź, która powstaje między nimi, a człowiekiem. Zwierzęta uczą wierności i bezinteresownej miłości, stąd te historie mają szerokie grono odbiorców. Mimo to tej książki nie poleciłabym najmłodszym czytelnikom. Lektura opowiada dużo o życiu na ulicy, trudnej przeszłości, piciu czy narkotykach. Jest to konieczne, by poznać historie bohaterów, zrozumieć, dlaczego znaleźli się w takiej sytuacji. Warto też nadmienić, że jest to książki oparta na faktach, stąd też nie jest to koloryzowana opowieść.
Co ważne, poznajemy nie tylko historię samego Michaela, ale też jego znajomych i Rona. Jest to też kolejna książka, w której możemy zobaczyć jak wygląda życie na ulicy, jak ludzie traktują bezdomnych i jak im samym ciężko jest wrócić do dobrego życia. Potrzebują kogoś, kto im pomoże, pokaże, że mogą zmienić swój los, jednak często są pozostawieni sami sobie. Widać też, że ludzi przychylniej patrzą na osoby, które mają zwierzęta. Przed przyłączeniem się Tabor, Michael nie doświadczył tyle serdeczności, co po jej przygarnięciu.
Niestety styl autorki zbytnio nie przypadł mi do gustu. Pojawiało się wiele nudnych momentów, które w moim odczuciu były zbędne. Odnoszę też wrażenie, że do niektórych wątków wracała kilka razy, co też mi nie odpowiadało. Pojawiały się też liczne powtórzenia, a niektóre zdania były zbyt długie, przez co powstawało małe zamieszanie.
Za to bardzo podoba mi się apel autorki umieszczony na końcu książki – zachęca tam do adopcji zwierząt, zamiast kupna. W tym miejscu i ja przyłączam się do jej słów, mnóstwo bezdomnych zwierzaków, co ważne – nie tylko psów i kotów, czeka w schroniskach czy fundacjach. Adoptując, dajemy im szansę na nowe, szczęśliwe życie, a równocześnie nie wspieramy biznesu sprzedaży zwierząt. Zwierzęta ze sklepów zoologicznych pochodzą zazwyczaj z pseudohodowli, rozmnażają się w strasznych warunkach, a dla sprzedawców nie liczy się ich zdrowie, tylko pieniądze, które dzięki nim zarobią. Sama mam dwa adoptowane króliki i była to jedna z najlepszych decyzji w moim życiu.
Mimo stylu pisarki, książkę czytało się bardzo przyjemnie. Miło było podróżować razem z Tabor i Michaelem, patrzeć, jak mężczyzna zmienia się pod wpływem kotki i kibicować mu, by potrafił podejmować właściwe, choć często dla niego trudne decyzje. Książka dostarczyła mi dużo radości, ale i wzruszenia, a to jest to, czego w takiej literaturze szukam. Jeśli tak jak ja lubicie czytać o przyjaźni zwierząt i ludzi to myślę, że spodoba Wam się ta lektura.
Karolina G. –
Michael King żyje na ulicach Portalnd. Wydarzenia z przeszłości sprawiły, że do jego życia wkradła się depresja, alkohol i bezdomność. Pewnej nocy mężczyzna odnajduje ranną kotkę. Bezdomny, smutny i zagubiony człowiek, po nieudanej akcji poszukiwawczej właściciela, postanawia przygarnąć zaniedbaną przylepkę, nadając jej imię Tabor. Kociak sprawia, że w życiu tej dwójki zaczyna dziać się coś dobrego. W końcu zaczynają go zauważać ludzie. Dobrzy ludzie. Dają tej nietypowej parze jedzenie, ofiarują pieniążki. Jest lepiej!
Kiedy przychodzi czas na zimowe, mroźne miesiące, Michael decyduje się na opuszczenie Portland i wyruszenie tam, gdzie jest cieplej – do Kalifornii. Tym sposobem stawia pierwsze kroki w niesamowitej podróży z kotem u boku. Na ich drodze nie brakuje przygód, dobrych i życzliwych ludzi, ale i trudności, które muszą oboje pokonać. Kotka napędza Michaela do działania, nadaje jego życiu sens, wnosi do codzienności radość i szczęście, budzi w nim poczucie troski i odpowiedzialności względem futrzaka, a także inspirację do bycia kimś lepszym.
Wszystko wygląda kolorowo do czasu, kiedy Michael zabiera Tabor do weterynarza. W gabinecie okazuje się, że kotka ma wszczepiony chip identyfikacyjny, a w domu czeka na nią utęskniony właściciel Ron. Co powinien zrobić Michael? Czy rozstając się z Tabor, będzie w stanie odnaleźć dla siebie nowy cel?
„Mój przyjaciel kot” to wspaniała, ciepła książka! Odnajdziemy w niej nie tylko akcenty związane z przygodą, ale i wiele pouczających wątków. Przyjaźń ze zwierzakiem może mieć ogromne znaczenie dla człowieka i odwrotnie. Wiecie, co jest niesamowite? Ta przesympatyczna historia wydarzyła się naprawdę!
Michael to świetna postać! Nie mam ku temu żadnych wątpliwości. Ten człowiek pobłądził, ale miał naprawdę dobre serce, co można było zauważyć już w chwili, gdy postanowił zabrać chorego kotka ze sobą, a ostatnie swoje pieniądze wydać na potrzeby Tabor. Zwierzęta są dla mnie ogromnie ważne, dlatego ten pozytywny gest od razu trafił w moje serce. Troska, z jaką zajmował się obcym zwierzakiem, rozczulała, zwłaszcza, że sam niewiele miał – właściwie to nic.
Spotkanie Michaela i Tabor nie było przypadkiem. Ten kociak stał się dla mężczyzny poniekąd drogowskazem. Zwierzak wskazał mu ścieżkę, dzięki której jutro było lepsze. Sprawił, że Michael zaczął doceniać życie, wróciło do niego uczucie radości. Dowodzi to, że człowiek może czuć się szczęśliwy nawet, gdy nie ma domu czy innych dóbr materialnych, wystarczy wspaniała istota obok.
Dla kogo poleciłabym „Mój przyjaciel kot”? DLA WSZYSTKICH, BEZ WYJĄTKU! Będziecie się śmiać, wzruszać, smucić i radować razem z bohaterami. A jeśli kochacie zwierzęta, tym bardziej nie powinniście przejść obojętnie obok tego tytułu.
Inthefuturelondon –
Michael King to bezdomny alkoholik, który żyje na ulicach Portland. Pewnej nocy znajduje i przygarnia ranną kotkę. Swoje ostatnie pieniądze przeznacza właśnie na leki i jedzenie dla kotki, której nadaje imię Tabor.
Od tamtej chwili życie Michaela zmienia się na lepsze- ludzie go zauważają i chętniej wspierają. Gdy zbliża się zima, mężczyzna wraz z kotem postanawia wyruszyć w stronę słonecznej Kalifornii. Tak zaczyna się ich niesamowita podróż pełna szalonych przygód.
Nie będę się tutaj rozpisywać za bardzo nad bohaterami, bo moim zdaniem nie ma to za bardzo sensu. Powiem tylko tyle: Michael to cholernie silny człowiek z niesamowicie burzliwą przeszłością. Kotka Tabor jest dla niego niczym prawdziwe zbawienie. Ta książka pokazuje jak taki zwyczajny zwierzak potrafi polepszyć komuś samopoczucie i nie tylko.
Ja jako zdeklarowana miłośniczka psów, zauroczyłam się Tabor. Jest to tak urocza, słodka i kochana kotka, że tylko człowiek bez uczuć by jej choć trochę nie polubił. Swoją drogą, jest to najmilsza (jeśli mogę to tak nazwać) kotka, jaką znam. Gdyby mój koci przyjaciel miał być właśnie taki jak Tabor, to mogłabym i mieć takich przyjaciół z dziesięć w mieszkaniu.
Przyjaźń jaka połączyła tą dwójkę jest naprawdę wzruszająca. Z wielką radością czytałam o kolejnych szalonych pomysłach i zachowaniach kotki, a także ze smutkiem czytałam o życiu Michaela, jakie kiedyś wiódł. Naprawdę ciekawe były również rozdziały pisane z perspektywy prawdziwego właściciela kotki. Przy tych już naprawdę odczuwałam głęboki smutek i współczucie, z powodu utraty zwierzaka.
Kiedy na jaw wyszły pewne informacje to naprawdę zabolało mnie serce. Choć wiedziałam, że to się stanie, to jednak wciąż trwałam przy złudnej nadziei, że może jednak to będzie coś innego.
Z pewnością jest to odpowiednia lektura dla wszystkich miłośników zwierząt, nie tylko kotów. Genialna powieść o tym jak wielką moc ma przyjaźń między człowiekiem, a zwierzęciem i jak wiele robi dla nas taki zwierzak nie robiąc tak naprawdę nic.
Erna –
Podobno koty są kapryśne, chadzają własnymi ścieżkami i nie potrafią okazywać ciepłych uczuć. Nic bardziej mylnego! Warto bliżej przyjrzeć się tym niesamowitym zwierzakom, odkryć ich urok oraz zrozumieć, że koty umieją naprawdę mocno kochać…
Michael King jest bezdomnym człowiekiem, niezwykle smutnym, zgorzkniałym i szukającym pocieszenia w alkoholu. Od wielu lat żyje na ulicach Portland, ledwo wiążąc koniec z końcem. Jego los odmienia się deszczowej nocy, gdy odnajduje pewną kotkę. Zaniedbany i ranny zwierzak potrzebuje natychmiastowej pomocy. Michael po raz pierwszy kupuje karmę oraz leki, nie alkohol. Czuje ogromne zdziwienie, ponieważ rano sympatyczna towarzyszka nadal przy nim trwa. Nie ucieka. King postanawia zaopiekować się kotką, nazywa ją Tabor. Ludzie zaczynają spoglądać na niego życzliwszym okiem, chętniej dając jedzenie i pieniądze. Nadchodzi zima, więc Michael i Tabor wyruszają w podróż do cieplejszego miejsca, przy okazji spotykając mnóstwo dobrych osób. Nawzajem leczą swoje rany. W Montanie mężczyzna idzie z kotką do weterynarza — odkrywa, że jego przyjaciółka ma założony chip, a jej prawdziwy właściciel nigdy nie poddał się w poszukiwaniach. Przed Michaelem pojawia się wielki dylemat: czy zrezygnować z tej niesamowitej relacji?
Od lat trwa wojna między psiarzami a kociarzami. Do której kategorii się zaliczam? Obu! Uwielbiam wszystkie zwierzęta, więc nie umiem rozdzielać je na lepsze i gorsze. Ponad rok temu przeczytałam świetną książkę autorstwa W. Bruce’a Camerona, chyba większość ją zna — „Był sobie pies”. Zrobiła na mnie spore wrażenie, dała wiele wspaniałych chwil. gdy zauważyłam zapowiedź powieści Britt Collins z automatu pomyślałam, że obie pozycje mogą mieć wspólny mianownik, jakim jest dostarczanie wzruszeń. Nie pomyliłam się w tej kwestii, a teraz na mej półce dwa egzemplarze stoją dumnie obok siebie. Kto wie, może pora na historie o królikach, myszkach, koniach? Da się skompletować niezłą kolekcję! Aktualnie skupiając uwagę na twórczości Collins muszę stwierdzić, że postawiła poprzeczkę wysoko! I to nie tylko za sprawą talentu literackiego, ale też nietuzinkowej osobowości.
Britt nie jest wyłącznie pisarką i dziennikarką, a działa na rzecz dzikich zwierząt. Udziela się charytatywnie, podróżuje po całym świecie, dociera do najdalszych zakątków, aby pomagać różnym gatunkom. „Duże koty” w Namibii, dzikie konie w Nevadzie, opiekowała się nimi. Udało jej się zebrać mnóstwo pieniędzy dla fundacji. Świetna kobieta, pełna pasji. Jakby stworzona do opowiedzenia tej historii, która przecież wydarzyła się naprawdę! Dopiero w trakcie lektury uświadomiłam sobie, że parę lat temu usłyszałam o Michaelu Kingu i Tabor, co wyleciało mi z głowy. Cieszę się, iż teraz mogłam poznać wszystkie ich przygody, nie zawsze słodkie, kolorowe.
To, co mnie ujęło w książce, to odpowiednie przedstawienie okoliczności, bez lukrowania. Realne zakończenie, poprowadzenie akcji z wręcz reporterską mocą. Wiadomo, że taka podróż, jakiej podjął się Michael, wymagała mnóstwa wyrzeczeń, a jego miłość do Tabor nie była usłana różami. Zdawał sobie sprawę z faktu, iż kotka nie należy do niego, a po prostu się nią opiekuje. Sama zastanawiałam się, co bym zrobiła na miejscu Kinga. Mogę zdradzić, to powszechnie rozprowadzona informacja — Tabor (jej prawdziwe imię brzmi Mata) wróciła do domu.
Pozycja idealna, człowiek ma ochotę i popłakać, i się pośmiać. Uwielbiam bohaterów, chciałabym móc ich wszystkich poznać. Szczególnie Michaela oraz Rona, czyli osoby mającej ogromny wpływ na rozwój historii. Prawdopodobnie już się domyślacie, z jakiego powodu! Nie zapominając o zwierzęcych przyjaciołach, nadających całości dowcipu, pewnej melancholii. Zwłaszcza podczas czytania dedykacji napisanej przez autorkę. Te kilka słów doprowadziło mnie do łez, gdyż przypomniało o moich kotach, które odeszły. Cóż, jeśli książka potrafi tak zauroczyć po pierwszej stronie — wówczas jest nieskończenie warta przeczytania. I puszczenia jej w świat, ponieważ podbiła oraz podbija serca tłumów. Dziękuję za jej stworzenie, Britt!
„Mój przyjaciel kot” jest powieścią niesłychanie ciepłą i wzruszającą. Idealnie wręcz nada się na prezent dla miłośników tych interesujących zwierząt, ale też osób, które nigdy nie mogły ich polubić, z różnych powodów. Coś czuję, że ta książka przekona sporo ludzi do adopcji kociaka — adopcji odpowiedzialnej, oczywiście, do czego również gorąco zachęcam!
majka.guminska –
Michael jest bezdomnym mężczyzną. Snuje smutne, monotonne życie na ulicach Portland. Balansuje na granicy depresji, alkohol towarzyszy mu każdego dnia. Ludzie omijają go zwykle szerokim łukiem… Kiedy pewnej nocy zauważa wystraszoną, ranną kotkę, postanawia jej pomóc. Tym razem pieniądze zamiast na alkohol przeznacza na kocią karmę. I chociaż jest przekonany, że kiedy obudzi się nad ranem, uroczego zwierzaka już przy nim nie będzie, w pewnym stopniu czuje się za niego odpowiedzialny. Kotka jednak wcale nie ucieka, wydaje się, że bardzo polubiła Michaela. Początkowo mężczyzna nie chce przywiązywać się do futrzaka i próbuje odnaleźć jego właścicieli, ale po kilku dniach zawiązuje się pomiędzy nim a kotką wyjątkowa przyjaźń. Co ciekawe, z kotem u boku ludzie patrzą na Michaela o wiele przychylniej. Zbliżająca się zima zmusza bezdomnego do podróży w cieplejsze strony. Czy będzie w stanie zaopiekować się kotką? Jak potoczą się dalsze losy tej dwójki?
Wspaniała, wzruszająca, ciepła opowieść o przyjaźni kotki z samotnym człowiekiem. Kiedy zaczynałam lekturę, zastanawiałam się, czy będzie ona w stanie mnie wciągnąć. Bo chociaż od dziecka jestem miłośniczką kotów, ciężko jest napisać dobrą książkę o tych zwierzakach. Czytając „Mojego przyjaciela kota” przekonałam się, że życie pisze najciekawsze scenariusze. Historia tej dwójki naprawdę wciąga. Podróżujemy razem z nimi, kibicujemy Michaelowi, zakochujemy się w kotce…
Autorka wykonała świetną robotę. Starannie przedstawiała nam odwiedzane przez podróżujących po świecie przyjaciół miejsca, bardzo dobrze udało jej się ubrać ich przygody w słowa. Podczas lektury miałam wrażenie, że jestem tam razem z Michaelem i kotką Tabor, że siedzę tuż obok i przyglądam się wszystkiemu z boku. Britt Collins wspaniale oddała klimat tamtejszych miejsc, charaktery występujących w opowieści osób i emocje, które im towarzyszyły.
Książkę czytało mi się bardzo przyjemnie. Nie była to lektura, w której szybko przerzuca się strony w oczekiwaniu na zaskakujące zakończenie. Tu można było skupić się na każdej z nich, zatrzymać na chwilę, zamknąć oczy i przenieść się w świat bezdomnego człowieka, dla którego przyjaźń z kotką okazała się najlepszym lekarstwem na samotność, depresję, a nawet nadużywanie alkoholu. Dla niej Michael musiał się pilnować.
„Mój przyjaciel kot” ukazuje niesamowitą więź, jaka może wytworzyć się pomiędzy człowiekiem a zwierzakiem. Pokazuje, że taka przyjaźń może odmienić życie zarówno człowieka jak i czworonoga. W przypadku Michaela, przyjaźń z Tabor nadała jego życiu sens. Znalazł towarzysza podróży, do którego zawsze mógł się uśmiechnąć, który samą obecnością poprawiał mu nastrój, który jednocześnie potrzebował jego opieki i troski. Dzięki temu odnalazł cel, dla którego chciało mu się każdego dnia wstawać i zmagać z trudnościami czekającymi na ulicy.
Myślę, że książka „Mój przyjaciel kot” spodoba się każdemu, kto choć trochę lubi te czworonogi. Ale polecam ją także osobom, które są zdania, że kot nie przywiązuje się do ludzi, a jedynie do miejsc – bo z takim zdaniem często spotkałam się w swoim życiu.
Britt Collins pokazała jak wiele dobrego może zdziałać przyjaźń ze zwierzakiem. Jak wiele korzyści niesie ona dla człowieka, o ile człowiek potrafi odpowiednio pokochać swojego pupila. Bo nie możemy zapomnieć, że zwierzę potrzebuje naszej troski, ciepła, opieki. Jeśli nie potrafimy mu tego dać, nie powinniśmy decydować się na jego posiadanie.
Ta książka wciąga, wzrusza, a jej bohaterowie wzbudzają sympatię czytelnika. Pozwala ona spojrzeć na bezdomnych z nieco innej perspektywy. „Mój przyjaciel kot” w pełni sprostał moim oczekiwaniom. Powiem więcej – nie spodziewałam się, że okaże się tak dobrą książką.