O doświadczeniach ze szczepieniami opowiada Kasia, mama czterech córek, która na co dzień pracuje w szkole rodzenia, pomagając kobietom przygotować się do porodu.
9 lat temu, kiedy rodziłam pierwszą córkę, wiedza na temat szczepień była minimalna.
Pierwszą córę – Magdę – urodziłam 9 lat temu. Wtedy nie było jeszcze żadnych ogólnodostępnych informacji na temat szczepionek, nie dyskutowało się na ten temat, nikt nie przedstawił nam żadnych opcji wyboru. Uważałam, że szczepienie to jeden z elementów opieki nad dzieckiem, coś zupełnie naturalnego.
Młodszą o 1,5 roku Marysię też szczepiliśmy. Obie córki z czasie niemowlęctwa dużo chorowały na zapalenie oskrzeli, ale myślałam, że to normalne – dzieci przecież chorują. W końcu nadszedł czas na szczepionkę dtp, Marysia miała wtedy 8 miesięcy. Kiedy wróciliśmy do domu, zaczęło się gorączkowanie – odczyn poszczepienny. Temperatura dochodziła nawet do 40 stopni. Próbowałam ją zbijać zimnymi okładami i paracetamolem. Skutkowało to tym, że na godzinę gorączka obniżała się do 38 stopni, a później znów wzrastała do 40.
Kiedy poszliśmy z dzieckiem do kolejnego lekarza, ten dał nam w końcu skierowanie do szpitala. Tam ponownie próbowano zbić gorączkę paracetamolem i okładami. Trwało to 4 dni. Chodziłam od lekarza do lekarza, od pielęgniarki do pielęgniarki, próbując dowiedzieć się, skąd bierze się taka wysoka temperatura i dlaczego moje dziecko jest chore. Nikt nie był w stanie odpowiedzieć na moje pytania. Kiedy w końcu zapytałam, czy to od szczepienia, wszyscy się oburzyli. Jak to od szczepienia? Co pani opowiada? To absolutnie nie możliwe! A następnie Marysię wypisano ze szpitala. Bez żadnej diagnozy…
Moją czujność obudziły ostre reakcje lekarzy na pytania: czy to możliwe, że moje dziecko choruje przez szczepionki?
Te ostre reakcje ludzi pytanych o szczepionki obudziły moją czujność. Wtedy zaczęłam czytać historie innych osób. Okazało się, że niejednokrotnie po szczepieniach dzieci przechodziły przez istne piekło. A najgorsze w tym wszystkim było to, że pozostawiane były sami sobie. Żadnych diagnoz, żadnych wyjaśnień. Nikt im nie pomagał, lekarzy nie interesowały ich problemy. Dzieci leczono jedynie objawowo, nikt nigdy nie szukał przyczyny.
W tym czasie poznaliśmy małżeństwo z małą córeczką, która po szczepionce w wieku 2 lat dostała porażenia – przestała mówić i chodzić, dostała padaczki. Do tej pory jest dzieckiem niepełnosprawnym. Rodzice mieszkali na wsi i szukając pomocy u lekarzy, niekiedy zamiast diagnozy słyszeli opinię, że dziecko po prostu doznało szoku, ponieważ… przestraszyło się psa. Koniec historii.
Wtedy postanowiłam, że już więcej nie będę szczepiła swoich dzieci. Dwie najmłodsze córki nie dostały już żadnych szczepionek. Dla budowania ich odporności postanowiłam karmić je piersią do drugiego – trzeciego roku życia i dbać o ich dietę, kupując zdrową i w miarę możliwości – nieprzetworzoną żywność. Trzecia córka – Michasia – do 4.roku życia nie chorowała wcale. Później zachorowała na ospę, na którą nie była szczepiona. Jej objawy przeszły wyjątkowo łagodnie.
Ogólnie mam to szczęście, że dzieci bardzo rzadko chorują. Mam wielu znajomych z dziećmi w podobnym wieku, większość z nich jest zaszczepiona i na ich tle moje córki chorują rzadziej i łagodniej przechodzą przez różne infekcje. Oczywiście, że łapią niekiedy jakąś trzydniówkę czy bostonkę, ale przechodzą je bez większych dramatów.
Najważniejszą rzeczą jest budowanie wiedzy na temat szczepień.
Nie twierdzę, że wszystkie szczepionki są złe. Nie wykluczam możliwości, że kiedyś zaszczepię dzieci np. na żółtaczkę. Ale jaki sens ma np. taka szczepionka na tężec, skoro jej skuteczność wynosi poniżej 50%, a przy większej ranie czy zadrapaniu i tak konieczne są zastrzyki antytężcowe? Taka szczepionka to po prostu kolejna niepotrzebna dawka chemii…
Najbardziej cieszy mnie to, że przez ostatnie parę lat znacznie wzrosła świadomość nt. szczepień. Rodzice zaczęli się interesować, zadawać pytania. Kiedy w szkole rodzenia przyszli rodzice pytają mnie, czy powinni szczepić dzieci, nigdy nie odradzam im szczepionek. Wiem, że to indywidualna kwestia i bardzo odpowiedzialna decyzja. Odsyłam takie osoby do lekarzy bądź zachęcam do zapoznania się z publikacjami naukowymi na ten temat. Trzeba się dokształcać, budować świadomość, a nie – wierzyć ślepo reklamom, firmom farmaceutycznym czy szeroko pojętym „oszołomom”.
Najbardziej boję się kwestii sanepidu. Wiem, że na niektórych rodziców nakładają wysokie kary. Póki co nikt nas nie ściga, bo niedawno się przeprowadziliśmy z Krakowa na wieś i tam, gdzie teraz jesteśmy zarejestrowani powiedziałam, że jedna córka miała NOP, a reszta jest pod opieką poradni szczepień. Jestem na etapie donoszenia zaświadczeń… Póki co panie w rejestracji są bardzo cierpliwe.
Jeżeli szukacie więcej informacji na temat szczepień, zapraszamy do zapoznania się z książką “Szczepienia – przegląd ważnych badań” – http://bit.ly/2axoRpP