Bez słońca nie byłoby żadnego życia na ziemi! Większość ludzi całkowicie w to wierzy. Wiemy przecież, że słońce daje ziemi potrzebne ciepło, a rośliny czerpią ze światła słonecznego energię konieczną do przemiany materii. Zebrana w ten sposób w roślinach energia jest nie tylko bazą wyczerpujących się paliw kopalnych, ale od milionów lat aż do dzisiejszych czasów jest też podstawą odżywiania dla świata zwierząt i ludzi.
Tym bardziej niezrozumiałe wydaje się, że właśnie człowiek, „ukoronowanie stworzenia”, w naszych dzisiejszych czasach świadomie lub nieświadomie w znacznym stopniu wykluczył dobroczynne słońce ze swojego osobistego codziennego życia. Zaczął się nawet go bać: promienie słoneczne nie są już uważane za życiodajne, ale za śmiercionośne, ponieważ wywołują nowotwory!
Książki historyczne dowodzą, że nie zawsze tak było. Słońce było często czczone jako bóstwo. W starożytnym Egipcie bóg słońca Ra był uważany za jednego z najpotężniejszych bogów. Starożytni Grecy czcili jako swojego boga słońca Heliosa, Rzymianie nazywali go Solem, a jego kult sięgał czasów założenia Rzymu. Także Inkowie w południowoamerykańskich Andach wielbili słońce
i w całym swoim państwie stawiali świątynie mu poświęcone.
W medycynie od czasów antyku stale mówiono o pozytywnym działaniu słońca jako „helioterapii”. Już Asyryjczycy znali kąpiele słoneczne i mieli specjalne wyposażenie do ich odbywania. Rzymianie pielęgnowali nie tylko wysoko rozwiniętą kulturę łaźni, ale budowali swoje domy tak, by na dachu znalazło się miejsce na „solarium”.
Również w całym społeczeństwie wzrastało zainteresowanie helioterapią. Wraz z rozwojem uprzemysłowienia coraz więcej ludzi nie tylko zmieniało swoje miejsce pracy, zatrudniając się w fabrykach, ale też miejsce zamieszkania, przenosząc się do miast. Tym samym zmniejszyła się automatycznie możliwość codziennej ekspozycji na słońce. Urlop czy „kuracja na wsi” zapewniała mile widzianą rekompensatę.
Liczne kurorty w Alpach, ale też w niemieckich górach średnich, okazują szacunek hasłu „powrót do natury”. Jednakże postępy w poprawie stanu zdrowia często w większym stopniu przypisuje się zdrowemu powietrzu niż działaniu promieniowania słonecznego. Upowszechniło się nawet określenie „kurorty powietrzne”. Zazwyczaj prawie wszystkie znajdują się jednak na wysokościach, które automatycznie zapewniają intensywniejsze nasłonecznienie.
Ze względu na rozwój antybiotyków – jako bardzo skutecznych medykamentów przeciw chorobom infekcyjnym – sanatoria po drugiej wojnie światowej utraciły znaczenie w medycynie. Pozostało jednak wyobrażenie o „zdrowym zbrązowieniu skóry” dzięki słońcu.
Jednakże przez ten pogląd efekt uboczny napromieniowania słonecznego – mianowicie ochrona przed nadmiarem słońca przez odkładanie się pigmentów (opalenizna) – stał się głównym celem kąpieli słonecznych. Niestety często nie uwzględnia się przy tym obowiązującego ogólnie ostrzeżenia Paracelsusa, dawnego mistrza medycyny: „Tylko dawka czyni truciznę!”.
To nie słońce jest problemem, ale obchodzenie się z nim.
fragment książki Witamina D. Słoneczny hormon naszego zdrowia
Wszystko, co chcesz wiedzieć na temat słońca i witaminy D znajdziesz w książce: Witamina D. Słoneczny hormon naszego zdrowia TUTAJ