Jednym z pytań, na które próbował odpowiedzieć Budda brzmi – Dlaczego tyjemy? W dzisiejszych czasach zazwyczaj słyszymy odpowiedź w stylu: za dużo jesz, za mało ćwiczysz, spożywasz więcej kalorii, niż jesteś w stanie spalić – stąd te boczki, stąd ten brzuszek… mówi się o tym tak, jakby było to całkowicie oczywiste prawo natury.
Budda zawsze kładł nacisk na dowody. Uwielbiał sprawdzone dane.
Co zatem mówią dowody? Naukowcy z dziedziny medycyny pracowali nad problemem tycia od dziesięcioleci. Przeprowadzano w tym czasie wiele różnych eksperymentów. W ramach niektórych proszono ludzi o wypróbowanie diety intensywnie ograniczającej kalorie – liczącej zaledwie 800 kalorii, czyli prawdopodobnie mniej niż połowa tego, co dziś normalnie jemy w ciągu dnia. A jednak tylko kilku z tych nieszczęsnych ochotników faktycznie schudło, a niemal żadnemu nie udało się zachować niższej wagi na stałe. Kolejne badania potwierdziły jedynie teorię, że jedzenie mniej – nawet znacznie mniej – prawie nie działa, a kilka kilogramów, które zrzucimy w tym czasie, prawdopodobnie bardzo szybko powróci.
Dlaczego więc tyjemy, jeśli nie z powodu przejadania się? Cóż, sprawa jest trochę bardziej skomplikowana.
Metabolizm ludzkiego ciała to niezwykle złożony mechanizm. Tak już jest. Nasze organy: serce, mózg i płuca muszą pracować 24 godziny na dobę, codziennie przez całe życie – i potrzebują do tego energii, czyli kalorii. Ale nawet jeśli nałogowo pochłaniamy różne przekąski, nie możliwym jest, aby jeść przecież przez cały czas. Skąd bierze się energia między posiłkami? Kto karmi nasze serce kaloriami w środku nocy? I tu właśnie do akcji wkracza tłuszcz. Nie ma w tym nic złego – to jest właśnie nasz niezastąpiony bank energii. Bez niego wyglądalibyśmy okropnie – podobnie, jak Budda w trakcie strasznej fazy wychudzenia. Trochę tłuszczu to dobra rzecz; gorzej, gdy jest go za dużo i zaczynamy czuć się źle we własnej skórze.
Liczba komórek tłuszczowych jest określona przy urodzeniu. To fascynujące! Bo niezależnie od tego, czy jemy zapiekanki czy sałatę, będziemy ich mieli dokładnie tyle samo. Cząsteczki tłuszczu bez przerwy przepływają między tymi komórkami, w odpowiednim czasie dostarczając energię dokładnie tam, gdzie jest ona potrzebna. Najłatwiej by było, gdyby nasze ciała ładowałyby te komórki tłuszczem podczas posiłków, a później pomału czerpały z nich przez resztę dnia i w nocy. Działałoby to na zasadzie zbiornika paliwa w samochodzie – napełniany tylko co jakiś czas, a w trakcie jazdy stopniowo opróżniany.
Jednak sytuacja mogłaby się zrobić niebezpieczna, gdybyśmy ów zbiornik napełniali przez cały czas. Nasze ciała nie mają takich nowoczesnych systemów, hamujących nadmiar wlewanego paliwa.
Kiedy dostarczasz swoim komórkom tłuszczowym za dużo pokarmu, zaczynają rosnąć. I rosnąć. W ten właśnie sposób tyjesz.
Mitochondria to maleńkie elektrownie naszych komórek – ich zadaniem jest transformowanie cukru w energię właściwą. Jeśli w krwiobiegu znajduje się więcej cukru niż potrzeba naszym komórkom, mitochondria nie mogą nadążyć. Wtedy zaczynają się napełniać komórki tłuszczowe. Cały ten proces jest kontrolowany przez insulinę – hormon, który sygnalizuje komórkom, aby magazynować tłuszcz, zamiast z niego czerpać.
Insulina wyzwala się zawsze, kiedy spożywasz cukier albo coś, co z łatwością zostaje przetrawione i zamienione na cukier – jak węglowodany proste (jest wyzwalana nawet wtedy, gdy myślisz o jedzeniu słodkich rzeczy, dzieje się tak, aby przygotować ciało na wszelki wypadek.) Dopóki więc jesz rzeczy zawierające cukry, twoje ciało będzie wydzielało mnóstwo insuliny. To natomiast oznacza, że komórki tłuszczowe będą coraz bardziej zapychane. Twój organizm po prostu nie ma wyboru – nie spalisz tłuszczu, skoro insulina ciągle nakazuje komórkom go magazynować.
Co te informacje mówią nam na temat Diety Buddy? Przede wszystkim chodzi o to: skoro tyjemy dlatego, że nadmiar cukru zmusza nasz metabolizm do wyczerpującej pracy i sprawia, że biedne mitochondria nie mogą nadążyć, to musimy znaleźć sposób, aby jakoś odciążyć nasze komórki.
Oczywiście jedna z metod może polegać na tym, by spożywać o wiele mniej cukru i węglowodanów prostych. Ale jest też szansa, że nasz przepracowany metabolizm niekoniecznie potrzebuje mniejszego ładunku przez całą dobę, lecz raczej odpowiednika dobrego, długiego snu. Zamiast wymagać od naszych mitochondriów, aby pracowały trochę mniej intensywnie niż 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu, powinniśmy po prostu dać im trochę prawdziwego czasu wolnego. Na tym właśnie skupia się Dieta Buddy.
Patrząc na otaczającą nas przyrodę, można również dojść do wniosku, że jest to również najnaturalniejsza metoda. Jeśli przyjrzymy się światu wokół, z trudem znajdziemy przykłady otyłych zwierząt – chyba że istnieje ku temu jakiś konkretny powód. Niedźwiedzie przybierają na wadze przed wejściem w hibernację, jednak chudną w czasie zimy. Podobnie wygląda to u wiewiórek. Kiedy zwierzęta tyją, zazwyczaj nie jest tak dlatego, że po prostu mają więcej jedzenia – lecz dlatego, że tego właśnie chcą lub potrzebują w danym czasie. Ich ciała mają kontrolę nad swoją masą, a nie na odwrót.
Nie trzeba od razu wyrzucać wszystkich smakowitych produktów, ale Dieta Buddy będzie łatwiejsza, jeśli je ograniczymy i podążymy za kilkoma prostymi wskazówkami inspirowanymi naukami największego mędrca ze Wschodu…
Artykuł napisany na podstawie książki „Dieta Buddy” autorstwa Tary Cottrell i Dana Zigmonda.